Pewien człowiek, porzuciwszy marności świata, schronił się do klasztoru. Starał się osiągnąć doskonałość i podawano go za przykład wszystkim mnichom. Ale kiedy był pochłonięty kontemplowaniem Boskiej prawdy, dręczyły go w głębi serca zwątpienia i tęsknota za życiem doczesnym.
Pewnego kwietniowego wieczoru usiadł pod drzewem. Piękne barwy zmierzchu i słodki śpiew słowika przykuły jego uwagę i wypełniły duszę szczęściem. Lecz nagle ogarnęło go zwątpienie właśnie co do wiecznej szczęśliwości w raju.
- Czy nie będziemy się nudzić? - zastanawiał się.
- Kontemplowanie Boga jest rzeczą piękną, zgoda, ale czy nie znużymy się kontemplowaniem Go przez całą wieczność?
Nękany tą myślą i przestraszony jej zuchwałością, zwrócił się do Boga, błagając, by zechciał uwolnić go od tego strapienia. A kiedy modlił się, słuchał jednocześnie kojącego śpiewu słowika.
Ile czasu pozostawał tak pogrążony w modlitwie? Godzinę, dwie? Nie potrafiłby tego powiedzieć. Nagle zdał sobie sprawę, że słońce zaszło i zapanowały ciemności. Wstał i ruszył szybkim krokiem ku klasztorowi, lękając się, że się spóźni.
Lecz kiedy wszedł do refektarza, gdzie bracia zgromadzili się już na wieczerzę, stanął jak wryty, gdyż nie poznał ani jednego z nich. Suknie były takie same, ale zmieniły się twarze.
Także i bracia go nie poznali. Wyszli mu naprzeciw zbici z tropu.
- Kim jesteś? Skąd przybywasz? - pytali.
- Jestem ojcem Bogdanem i należę do tego konwentu - odparł.
- Oddaliłem się ledwie na kilka godzin. Lecz powiedzcie raczej, kim jesteście wy? Nie poznaję nikogo. Można by pomyśleć, że wszyscy mnisi zmienili się w ciągu tak krótkiego czasu, ale to zda mi się niemożliwe. Gdzież jest ojciec przełożony?
Braciszkowie nie wiedzieli co rzec. Patrzyli po sobie i milczeli. Ale nagle jednemu z nich przyszło do głowy odległe wspomnienie.
- Ależ tak - powiedział - niejaki ojciec Bogdan żył w tym klasztorze trzysta lat temu i zniknął w tajemniczy sposób, a nikt nie wiedział, dokąd poszedł dokonać żywota.
Ojciec Bogdan pojął wtenczas, co się stało. Padł na kolana i błagał Boga o wybaczenie swojego zwątpienia, jakże głupiego i zuchwałego.
Skoro piękne barwy zmierzchu i słodki śpiew ptaka do tego stopnia pochłonęły jego uwagę, że minęło trzysta lat, a on nawet tego nie spostrzegł, jakże mogłoby znużyć go kontemplowanie Boga?
"Legendy chrześcijańskie"