Na niewielkim osiedlowym parkingu w okolicach szkoły i lokalnego gabinetu dentystycznego żona mego znajomego jeździ małym wózkiem widłowym. Nawet dobrze jej to idzie, chociaż nie do końca nad nim panuje. Co dziwne jest tam moja mama, która pomaga tej dziewczynie zatrzymać na chwilę pojazd. Stoi naprzeciw wózka z rozłożonymi rękami jak szaleniec z zamiarem samobójczym przed maską nadjeżdżającego samochodu. Matka "obejmuje" przód wozu i w ten sposób udaje się zablokować wózek. Te kobiety świetnie się przy tym bawią, śmieją wariacko.
Co one właściwie robią? To je tak bawi?
Obserwuję całą sytuację nieco zdziwiona.
Nagle pękają hamulce, koniec panowania. Wózek widłowy uderza w moją mamę i przewraca się.
Już nie słychać śmiechu.
Leżą obydwie zakrwawione na ziemi. Biegnę szybko do matki rzucając tylko okiem na dziewczynę. To takie więzy krwi, oczywista sprawa, że w pierwszej kolejności chcę pomóc mamie.
Klękam przy niej. Myślę sobie: "Jak dobrze, że mam butelkę wody mineralnej i chusteczki. Zaraz przemyję jej zakrwawione ciało. Opatrzę rany".
Widzę, że lewy bok w okolicach trzustki ma wyraźnie przebity. Boję się, że to może być coś poważnego, że uszkodziło jej jakiś wewnętrzny organ i wykrwawi się.
Pytam: "Mamo wezwać karetkę???"
A ona spokojnie odpowiada: "Nie wzywaj, nie wzywaj..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz