I stało się... kolejne koncertowe marzenie spełnione!(ave Kate).
Legendarni „Sistersi” - tej grupy nie trzeba przedstawiać smakoszom.
Zespół powstały w 1980r. i wciąż cieszący się wyjątkowym odbiorem.
Dość dziwnie funkcjonująca grupa jeśli chodzi np. o skład ( Dr Avalanche ) i wydawanie płyt.
Wyjątkowy mózg zespołu wokalista Andrew Eldritch ma w sobie charyzmę choć nie jest typowym frontmanem - właściwie nie ma kontaktu z publiką, jest raczej tajemniczym cieniem w muzycznych oparach. Wczorajszy koncert był dla mnie specyficznym przeżyciem. Niestety nagłośnienie wokalisty pozostawiało wiele do życzenia...
Chyba dopiero przy „Susanne” dogłębnie poczułam w czym uczestniczę. Jakbym wskoczyła w filmik z youtube tyle razy oglądany. Oczywiście przy takim utworze jak np. „Dominion/Mother Russia” zabrakło kobiecego wokalu Patricii Morrison, która dawno temu opuściła zespół. Jednak my (czyli publika) wzorowo wypełniliśmy braki w tej kwestii co wyszło poruszająco.
Wiele pozytywnej energii wniósł gitarowy popis reszty Siostrzyczek - „Top Nite Out”.
Podczas kończącego koncert „Temple of Love” gdzieś w wyobraźni dało się słyszeć magiczny głos Ofra’y Haza’y – głos z zaświatów...
piekny opis!
OdpowiedzUsuńK.